Jak mogliście dowiedzieć się z facebooka lub instagrama, w prezencie urodzinowym od siostry dostałam Kindle’a. Przez te kilka dni (przywiozła mi go dopiero w niedzielę, przy okazji pobytu w Polsce na ślubie) zdążyłam już się z nim zapoznać i ogromnie, ogromnie polubić. Do tej pory wahałam się czy potrzebuje takie cudeńko, ale teraz wiem na pewno, że potrzebuję 😉 Z nim mój plan czytania więcej książek (jedno z postanowień noworocznych mówiło o czytaniu prynajmniej jednej książki miesięcznie) na pewno się powiedzie. Tym bardziej, że siostry, mama i wujek zdążyli już zgromadzić sporą biblioteczkę e-booków i mam w czym wybierać 😉 Na pierwszy ogień poszła jedna z moich ulubionych „babskich” pisarek – Emily Giffin i jej najnowsze dzieło „Ten jedyny”.
Książka zaczyna się w dość tragicznym momencie – spotykamy Sheę na pogrzebie matki jej najlepszej przyjaciółki, a zarazem najlepszej przyjaciółki jej matki. Shea ma udaną pracę, a przy boku mężczyznę, którego, nie ukrywajmy, jej rodzina i znajomi nie akceptują. Interesuje ją sport, a właściwie tylko futbol. Oczywiście w wykonaniu drużyny miejscowego uniwersytetu.
Zastanawia się czy Miller to „ten jedyny” i w końcu decyduje się uciąć tę znajomość (a jego reakcja utwierdza ją w słuszności decyzji). Zostaje więc sama, aby wkrótce zmienić pracę na dużo ciekawszą i zacząć randkować z pierwszo-ligowym zawodnikiem. Czy to „ten jedyny”?
Kolejna książka tej autorki napisana jest podobnie lekko jak poprzednie. Po „Siedem lat później” nastawiłam się na poważną powieść z niekoniecznie szczęśliwym zakończeniem, ale się pomyliłam. Muszę przyznać, że książkę mimo kilku niezrozumiałych dla laika w dziedzinie amerykańskiego futbolu określeń czyta się lekko i szybko. Przez książkę przechodzi się szybko i bezboleśnie, z zainteresowaniem śledząc kolejne perypetie Shei. Zakończenie jednak mnie zaskoczyło i nie było to miłe zaskoczenie (zaznaczam, że to moje prywatne odczucie). Dla mnie książka mogłaby się skończyć rozdział wcześniej i byłaby bardzo dobra (chociaż nieco ciężka). Ostateczne odczucie jednak obniża tę ocenę do dobrej. Polecam książkę na letnie popołudnia (chociaż bardziej pasuje mi na te wrześniowe 😉 ).
Przyszedł wrzesień to w końcu po nią sięgnę:)
na wrześniowe wieczory jak znalazł 🙂